Kiedy w jednym z katalogów zobaczyłam ofertę wczasów na wyspie Korfu, to już nic innego mnie nie interesowało. Każdy katalog oglądałam wiec pod kątem informacji o tej wyspie.
Korfu, to w języku greckim Kerkyra, co oznacza zieloną wyspę. Lubię góry, morze i zieleń, więc wkrótce zapada wybór oferty i wspólna decyzja – jedziemy. Końcówka maja wydała się nam odpowiednią porą na wyjazd. Niestety, ale najpierw musimy ze Starogardu Gdańskiego dostać się pociągiem do Poznania. Dalej, autokarem jedziemy do granicy w Kudowa - Słone. Czeka nas tranzyt przez Czechy, Austrię do Włoch, gdzie w porcie Bari (miejsce urodzenia królowej Bony) zostajemy zaokrętowani na prom. Jest on wielki i wielopoziomowy, jak pływające gmaszysko. Basen kąpielowy na pokładzie, mnóstwo kabin, pomieszczeń wypoczynkowych, restauracyjnych, rozrywkowych etc. Można pobłądzić. Dostajemy kabinę 2 - osobową. Płyniemy od późnego popołudnia. Było już ciemno, kiedy dopłynęliśmy do portu greckiego w Igumenitsy.
Dużo pasażerów opuściło tu prom. My jednak płyniemy dalej. Dopiero rankiem schodzimy na ląd. Tu następuje odprawa. Wsiadamy do czekającego na nas autokaru, który rozwozi turystów do różnych hoteli. Nas wywieziono na północny kraniec wyspy, do miejscowości Acharawi. Apartamentowiec nazywa się ”Yuca„. Nasz budynek jest pięknie położony, z małym patio ozdobionym zielenią. Pokoje też miłe i z przestronnymi wnętrzami i balkonami. Do morza jest bardzo blisko. Zanim więc rozpakowaliśmy walizki, poszliśmy je zobaczyć i się wykąpać. Woda jest błękitna, czyściutka i ciepła. Daleko można tu brodzić po płyciźnie, co dla dzieci stanowiło istny raj. Plaża jest szeroka i zadbana. Miło więc spędzaliśmy tu czas, ucztując zarówno w słonecznych, jak i wodnych kąpielach.
Miejscowość Acharawi jest niewielka, ale pięknie położona. Po jednej stronie ulicy droga wiedzie w góry, po przeciwnej zaś, nad morze. Często więc chodzimy także w góry, by z dużej wysokości oglądać jak słońce zachodzi nad morzem. Coś pięknego i nie zapomnianego. Po drodze mijamy sad cytrynowy z napisem „Lemon garden”. Jest to miejsce, gdzie klient wybiera z drzewa owoc cytryny, a właściciel lokalu na poczekaniu przygotowuje z niego napój. Organizatorzy proponują wyjazd w głąb wyspy. Oczywiście jedziemy. Pierwsze miejsce które odwiedzamy to klasztor Pantokrator z brodatymi zakonnikami. Kobiety - jeżeli mają krótkie spodenki, lub mini - muszą ubrać przygotowane przez mnichów długie spódnice, aby nie obrażać ich uczuć religijnych. Chodzimy po pięknym parku, podziwiamy widoki, zwiedzamy kościół i muzeum oliwy. Są w nim jeszcze stare kamienne tłocznie i koła do wyciskania oliwy z oliwek. Ogromne gaje tych drzew są dosłownie wszędzie - no i winnice, których też nie brakuje tu. Dorodne grona zwisają z przemyślnych rusztowań. Ślinka cieknie już od samego patrzenia. Przy każdej nadarzającej się okazji objadamy się nimi, gdyż mają tu one nieporównywalny smak wobec tych, które sprzedawane są w kraju.
Jedziemy autokarem, a przez okna widzimy cały czas lazurowy błękit morza. Wjeżdżamy na taras widokowy, no i to, co zobaczyliśmy przeszło nasze oczekiwania. Zatoczki, jak muszelki pełne lazurowej wody, a także porośnięte lasem góry, wynurzające się z błękitnego morza. Wszystko razem skąpane w słoneczku. Jest jak w bajce. Mamy okazję zobaczyć chyba najmniejsze wysepki świata. Niektóre są tak maleńkie, że zbudowano na nich po jednym tylko domu. Na więcej po prostu nie ma tam miejsca. Pojechaliśmy też na plażę. Chwila odpoczynku i ruszamy w dalszą drogę.
Największa budowla na Korfu, to Pałac Cesarzowej Sisi. Urok zieleni, wspaniały klimat i cudowne położenie spowodowały, że Sisi upodobała sobie tę wyspę na letnią rezydencję. Położona jest ona ok. 3 km od stolicy. Pałac nosi nazwę Achillion. W jego ogrodach pełno jest egzotycznej roślinności i rzeźb, z potężnym Achillesem, ugodzonym strzałą w piętę włącznie. Cesarzowa odkupiła szereg rzeźb przeznaczonych do zniszczenia. Teraz okalają one wspaniały, pałacowy dziedziniec. Dzisiaj, w pałacu jest też kasyno. Nadal jednak, w jednej jego części znajduje się muzeum pamiątek po Sisi. Z jednego spośród portretów, spogląda ona na odwiedzających smutnymi oczami. Są to oczy kobiety nieszczęśliwej i samotnej. Była piękna. Chodząc po parku chłoniemy jego atmosferę. Sprawiła ona, że wyobrażamy sobie dawne odległe czasy i osoby tam chodzące. Wyspa zasługuje na miano „Zielonej Wyspy”. Jest tu zielono od roślinności, oraz błękitnie od wody i lazuru nieba. Urlop kończymy zachwyceni i wypoczęci. Czy i ty nie nabrałeś ochoty aby zobaczyć to piękne miejsce? POLECAMY!
Renata Olborska