Zima w Tunezji

W połowie grudnia otrzymaliśmy z zaprzyjaźnionego biura, bardzo korzystną ofertę wyjazdu do Tunezji. Musieliśmy się tylko szybko zdecydować. Taka oferta już się nie powtórzy. Jest tylko jedno ale. Nigdy nie latałam samolotem i zwyczajnie boję się. Albo więc strach, albo urlop w Tunezji. Przyjemność bierze jednak górę. Wyjazd wyznaczono zaraz po Nowym Roku. W Polsce zima, a tam czeka nas słońce i ciepło. Okazało się, że samolot należał do polskiego „LOTu”. Stewardesy są miłe i potrafią rozładować napięcie. Wraz z unoszeniem się samolotu, ulatuje gdzieś lęk. Spoglądam w dół przez okienko i coś dziwnego dzieje się ze mną. Mimo wysokości 10000m, nie mam już lęku przestrzeni (a miałam). Hura! Już się nie boję! Lubię latać!

 

Lądujemy na lotnisku w Monastirze. Krótka odprawa i pakujemy się do czekających już na nas autokarów. Polska rezydentka opowiada o ważnych sprawach, które trzeba wiedzieć. Jedziemy do Sousse miejscowości naszego wypoczynku. Hotelik „El Farache”(Motylek), to rodzinny interes położony blisko promenady i morza. W pobliżu hotelu jest meczet z wysokim minaretem, z którego płyną słowa modlitwy.

 

Jest czas ramadanu (post arabski). Już o godz. 5.00 rano, muezin budzi wiernych strzałem armatnim. Niestety, my także z przerażeniem zerwaliśmy się ze snu. Wszystko to po to, aby jeszcze przed świtem wyznawcy Allacha się najedli i napili. Bowiem w czasie postu, przez cały dzień, aż do zachodu słońca muzułmanie NIC nie jedzą i nie piją. Nawet turysta nie powinien niczego jeść na ulicy, gdyż wywołuje to ich oburzenie. Ot, taka kultura. O godz. 6.00 rano muezin zaczyna swoje śpiewne modlitwy. Trwa to długo. Druga tura śpiewów w południe, trzecia o zachodzie słońca. Jest to dla nas zupełnie nowe przeżycie. Nagłaśniana na całe miasto pobożność robi wrażenie. Wszyscy na raz oddają cześć Allachowi.

 

Mimo, że jest to początek stycznia, to temperatura nigdy tu nie spadła poniżej 17ºC. Średnio jednak, jest 20ºC. Tutaj zresztą, temperaturę odczuwa się inaczej niż u nas. Czujemy operujące słońce i ciepło. Chodzimy w krótkich rękawach i nierzadko z mokrą głową. Miejscowość jest dosyć duża - jak na warunki arabskie, typowo turystyczna. Mnóstwo tu pięknych hoteli, otoczonych zielenią. Większość z nich posiada wspaniałe baseny zewnętrzne. W niektórych, trafiamy na czynne, kryte pływalnie z podgrzewaną wodą i wyspami porośniętymi egzotyczną zielenią. Ulice wysadzane są palmami, wszędzie kwitnące oleandry, i inne nie znane nam krzewy.

 

Idziemy zobaczyć osławione arabskie targowisko (suk), które mieści się w starej dzielnicy miasta. Już z daleka słychać gwar i nawoływania. Wszędzie roznosi się zapach przypraw. Po drodze mijamy mnóstwo straganów z wyrobami skórzanymi, metaloplastyką, srebrem, ceramiką i wiele innych stoisk. W innej części targowiska są stoiska z artykułami spożywczymi. A tutaj cała gama kolorów i zapachów. Oliwki są wszędobylskie i na przeróżne sposoby przyprawiane. Spotykamy tu także ogromny koloryt i różnorodność warzyw i owoców. Wiele z nich nawet nie znamy. Każdy ze sprzedających zachęca, nawołuje, zaprasza. Potrafią być namolni i nieco uciążliwi. Wszyscy są też ciekawi, skąd jesteśmy.

 

Najbardziej przyciągają nas stoiska z przyprawami. Bukiet różnych zapachów miło drażni nos. Chcąc kupić cokolwiek, trzeba się targować. Arabowie bowiem, szanują tylko takiego klienta, który się targuje. Jeśli jednak ktoś się targuje, a okaże się, że nie chce nic kupić, to potrafią być niemili. Kupujemy różne przyprawy, o które u nas trudno. Chłoniemy nietypową atmosferę, egzotycznie ubranych i krzykliwych arabów. Trafiamy na sklep z chałwą. Tak dużego wyboru gatunków i rodzajów samej tylko chałwy, trudno sobie wyobrazić. Po długim zastanawianiu  się, kupujemy chałwę z przeróżnymi dodatkami. Jest pyszna.

 

Bardzo ważna kwestia, na którą zwróciła nam uwagę rezydentka, to niczego nie jeść bez dokładnego umycia. Wodę należy pić tylko butelkowaną, lub po przegotowaniu. Można się bowiem niepotrzebnie rozchorować na choroby żołądkowo-jelitowe. Wówczas z urlopu nici.

 

Wybieramy się na programowy objazd po Tunezji. Pierwsze miejsce, które zwiedzamy to Kairouan. Przewodnikiem jest arab, doskonale mówiący po polsku. Prowadzi on nas do Wielkiego Meczetu z IX wieku, ze wspaniałym dziedzińcem wyłożonym marmurem. Jest to budowla barwna. Z zewnątrz kolor piaskowy. Wnętrze zaś całe w mozaikach i dywanach. Kairouan leży na pustyni ale już w IX wieku zbudowano tu zbiorniki  na wodę, które są czynne do dzisiaj. Innego rodzaju atrakcją jest wizyta w wytwórni  dywanów. Oprócz pokazu ręcznego tkania dywanów przez kobiety, pokazano nam bogatą gamę gotowych wyrobów. Licząc na sprzedaż, poczęstowano nas tam także typowym arabskim napojem - zimną herbatą miętową.

 

Jedziemy do Sidi Bou Said, urokliwego miasteczka w pobliżu Tunisu. Wkomponowana w zieleń biało niebieska architektura, przysparza niepowtarzalnych wrażeń. Właśnie tutaj, mają swoje rezydencje najbogatsi Tunezyjczycy. Dalej, osławiona Kartagina, położona na przedmieściach Tunisu. Jestem zawiedziona. Myślałam bowiem, że nieco więcej zostało ze świetności tego miasta. Przewodnik opowiada jego historię, ale wszystko to trzeba brać na wyobraźnię. To co zostało bowiem z miasta, to tylko ruiny. Przed nami Tunis. Jest to duża metropolia, a właściwie nowoczesne miasto. Może tylko XIX wieczna katedra chrześcijańska, no i bazar. Idziemy go zobaczyć, ale nam bardziej podoba się ten w Susse - ma w sobie więcej egzotyki. Ostatnim miejscem, które odwiedzamy, to muzeum Bardo. Jest ono największe w Afryce północnej. W jego pomieszczeniach królują mozaiki. Jest ich mnóstwo. Są także rzeźby (wiele zniszczonych), kolumny, wyroby z drewna i kamienia. Jest na czym zawiesić oko.

 

Tunezja to kraj, który ma bogatą historię. Jednak dopiero teraz się rozwija się na nowo. Mnóstwo tu kontrastów. Bogate hotele i biedni ludzie; wspaniała zieleń i pustynia. Kobiety mają tu ciężki żywot. Większość z nich chodzi z odsłoniętą już twarzą. Nic jednak tylko dom, dzieci i usługiwanie mężczyznom. Wszelkie ciężkie prace też wykonuje kobieta. Na wsiach dochodzi jeszcze ciężka praca w polu, wypas owiec i kóz. Żadnych atrakcji, żadnego swobodnego wyjścia z domu, ani życia towarzyskiego. Ich kobiety są wyraźnie smutne. Mężczyźni natomiast, to radosny i towarzyski ludek. Pełno ich w kawiarniach i herbaciarniach. Śmieją się, pokrzykują i zaczepiają turystki. Och jak to dobrze, że żyję w zupełnie innym świecie.

 

Zmiany w tym kraju zaczęły następować dopiero po objęciu rządu przez  premiera Zin El-Abidina Bel Ali, w roku 1987. Rozruszał on kraj, a przede wszystkim postawił na turystykę. Dobrze wybrał, bo kraj gwałtownie się rozwija - przede wszystkim wzdłuż wybrzeża. Wnętrze kraju jednak, to na ogół bieda i zacofanie. Jeśli lubicie czyste morze, długie piaszczyste plaże, ciepły klimat, egzotykę i dobre hotele, to polecam Tunezję. Warto zobaczyć!                      

 

Renata Olborska

 
Polityka Prywatności